Trzeba iść naprzód…
Valentina przyjechała z Włoch, aby pomóc misjonarkom,
które od kilku tygodni goszczą uchodźców z pobliskiej Ukrainy.
Oto co powiedziała:
Jestem tu od ponad tygodnia, ale wszystko co się dzieje jest tak silne i intensywne, że mam wrażenie, że inne życie, życie poza tym miejscem, nie istnieje… Przyjechałam z Włoch, aby pomóc misjonarkom, które od kilku tygodni goszczą uchodźców z pobliskiej Ukrainy.
W Centrum św. Maksymiliana Kolbego w Harmężach gościmy 47 osób, w tym kobiety, dzieci, młodzież i dwoje dziadków. Wszyscy oni uciekli przed wojną. Są spokojni, silni, świadomi swojej godności, potrzeby walki i tego, że trzeba iść naprzód. Kobiety (pochodzą z różnych części Ukrainy i dotąd się nie znały) wpatrują się w swoje smartfony i powtarzają: „Nie jest dobrze…”. Ich mężowie są strażakami, a więc stoją na pierwszej linii frontu. Zeszłej nocy jedna z nich pokazała mi nagranie otrzymane z jej miejscowości, z małej wioski: jest tam wiele domów, ale celem ataku była szkoła… została prawie całkowicie zniszczona. Oczywiście, niszcząc miejsca spotkań dla dzieci, odbierają krajowi przyszłość, natomiast te matki są tutaj, by ocalić swoje dzieci. Te mamy to młode, piękne, pełne kreatywności kobiety, skupione na nas, na domu, na pracy, którą trzeba wykonać. Pomagają nam w prowadzeniu Centrum: na zmianę pracują w kuchni i sprzątają, chcą się odwdzięczyć. Praca w kuchni była wspaniale zorganizowana: obiad dla 100 osób, pomiędzy garnkami i różnymi potrawami krzątałyśmy się razem – Polki, Ukrainki i Włoszki. Przyjazne spojrzenie i dobra wola to najprostszy język, zrozumiały dla wszystkich.
Są tu trzy kobiety w ciąży, a dwoje dziadków jest ze swoimi nastoletnimi wnukami. Ich rodzice zostali tam, w Ukrainie, a starszych i dzieci wysłali w bezpieczne miejsce. Jedna babcia była pacjentką w szpitalu na Ukrainie i uciekła nie mając wypisu; dziadek, z matczyną czułością opiekuje się zarówno nią – muszą często jeździć do szpitala – jak i nastoletnimi wnukami.
Z dziećmi, jak dotąd, udawało nam się komunikować dzięki translatorowi – aplikacji telefonicznej, a do tego, by wypełnić serce, wystarczy kilka słów… Także z nastolatkami, chociaż ich spojrzenia pełne są lęków i pytań, których nie mają odwagi wyrazić, bo wiedzą, że nie ma na nie odpowiedzi.
Teraz starsze dzieci rozpoczęły naukę w szkole w Polsce. Każdego ranka przyjeżdża busik, aby je zabrać, najpierw jednak muszą się nauczyć innego alfabetu niż ich. Lokalne polskie instytucje solidarnie podjęły działania: wiele osób przynosi jedzenie lub ubrania, a niektórzy zebrali pieniądze na kupno pralki (wielu z uchodźców potrzebuje wszystkiego). W każdej chwili misjonarki są gotowe pomóc we wszystkim: rejestracja wizyty w szpitalu, u dentysty, wyrabianie dokumentów itp. – razem z braćmi mniejszymi konwentualnych z Centrum św. Maksymiliana, z którymi współpraca doskonale się układa. Oni również goszczą 50 osób. Można tak to nazwać, że jest tu wielka „machina” Dobra, cicha, ale niezawodna, na którą składają się zaufanie, uśmiechy, gesty, dobra materialne, ofiary pieniężne, kreatywność, by dzielić się tym co jest, nawet jeśli jest tego niewiele, ale co dzięki dzieleniu się wystarcza dla wszystkich.
Przybyć do tego miejsca w czasie pokoju i usłyszeć przesłanie św. Maksymiliana: „Tylko miłość jest twórcza” – to piękne, ale przybyć tutaj, do Harmęż, w czasie wojny i usłyszeć te same słowa – to całkiem co innego. To daje życie, sens, chęć całkowitego zaangażowania się i pracy dla dobra.
Valentina V.











